Jak Was znam to Wiem, że lubicie książki. A filmy? A może książka, która staje się filmem? Co Wy na to? Dziś w ramach #klubksiążki PRZECZYTAJ&PODAJDALEJ #czytajznami stworzonym przez Magdę z Save the magic moments przedstawiam Wam 3 fantastyczne blogerki, które przybyły na mój blog z gorącymi recenzjami: Książka przeniesiona na srebrny ekran, czyli jaka ekranizacja książki Cię zachwyciła?
Kiedy książka staje się filmem
ANTOSIEWICZ.edu
Jaka ekranizacja książki mnie zachwyciła?
Dość trudne jest to pytanie, bo rzadko, naprawdę rzadko zdarza się tak, że czytam książki, które później są ekranizowane. Albo oglądam filmy, albo czytam książkę – to znacznie lepszy scenariusz. Dzięki temu omija mnie niesmak, jaki miałam np. w przypadku Grey’a gdzie książka mnie poruszyła niesamowicie, a film rozczarował (a Pan Mąż mówił, żebym tak nie czekała, bo się rozczaruję – miał, jak prawie zawsze, rację!). Drugim aspektem mojej niewiedzy na ten temat jest fakt, że najczęściej (zwłaszcza w Polsce) ekranizuje się lektury szkolne, a w czasach szkoły czytanie nie było moją pasją (też nie wiem, jak to możliwe).
Jest jednak pewna ekranizacja, która rzeczywiście zachwyciła mnie za pierwszym razem i co więcej – zachwyca mnie za każdym razem, gdy ją oglądam. A oglądam co najmniej kilka razy w roku, bo to mój ulubiony film. Chodzi oczywiście o „Jedz, módl się, kochaj”, w reżyserii Ryan’a Murph’ego (ciekawostka: jest on reżyserem głównie …. seriali telewizyjnych!). Zakochałam się od razu. Od pierwszego obejrzenia. Wspaniale poprowadzona fabuła, dobre tempo akcji, genialna muzyka, Julia Roberts – idealnie dobrana do roli (i w rzeczywistości niezwykle podobna do Liz Gilberth). W tym filmie jest wszystko, co robi na mnie wrażenie: jedzenie, przyjaciele, samotność, medytacja, edukacja, rozwój osobisty, miłość dojrzała. Do tego piękne krajobrazy, wspaniale zmontowane zdjęcia – niezwykle sugestywne i emocjonalne w odbiorze. Jednocześnie żadnych spektakularnych zwrotów akcji, dramatycznych epizodów. Lekki, przyjemny, doskonały film. Piękny. Zachwycający od pierwszej do ostatniej minuty. Żadnego niedomkniętego wątku, żadnych niepotrzebnych elementów, zdań, zdarzeń. Wszystko na swoim miejscu jak ułożone puzzle.
Film mnie zachwycił. Ale – książki nie dałam rady przeczytać mimo kilku podejść. Po prostu Elisabeth Gilbert nie pisze w moim stylu. Ale o tym więcej w moim wpisie z tej serii już w maju.
Kaśka – Żona, Matka, Córka. Żyje z projektów unijnych. Trener biznesu. Trener ogarniętości. Zafascynowana czasem. Ale najbardziej – wielbicielka dobrych książek i ciekawych filmów, które zapadają w pamięć. Organizatorka życia podporządkowanego pod slow life, relaks, odpoczynek i oczywiście czytanie!
Z KSIĄŻKĄ DO ŁÓŻKA
Jest tyle ekranizacji, które niesamowicie przypadły mi do gustu. Jest to między innymi „Zielona mila” (reż. Frank Darabont, na podstawie książki Stephena Kinga), „Akademia wampirów” (reż. Mark Waters, na podstawie książki Richelle Mead), „Harry Potter” (reż. Chris Columbus, na podstawie książki J.K. Rowling), „Planeta małp” (reż. Tim Burton, na podstawie książki Pierre Boulle), „Kod Da Vinci” (reż. Ron Howard, na podstawie książki Dana Browna), „Miasto Kości” (reż. Harald Zwart, na podstawie książki Cassandry Clare), „Love, Rosie” (reż. Christian Ditter, na podstawie książki Cecelia Ahern) i wiele, wiele innych.
Chciałabym jednak napisać o jednym, który oglądałam już tyle razy, że aż znam go na pamięć. Miłość do niego zaszczepili mi rodzice, kiedy byłam jeszcze nastolatką. Będą to „Młodzi gniewni”, reż. John N. Smith. Scenariusz oparty na biograficznej książce LouAnne Johnson, o tym samym tytule.
Opowiada historię byłej oficer, która zostaje nauczycielką w klasie z trudną młodzieżą. Jej poprzedniczka odeszła, ponieważ nie wytrzymała nerwowo. Jednak ona nie zamierza się poddać. Wie, że każdego ucznia można przystosować do życia w społeczeństwie, nieważne jak daleko zaszedł w swojej złej drodze. Aby móc przywrócić wiarę swojej klasy we własne możliwości, pomóc zmierzyć im się z życiem i lękami, wymyśla coraz to nowe sposoby, które choć niekonwencjonalne, to przynoszą efekty. Uczniowie zaczynają jej ufać, wierzyć, że jest w stanie im pomóc. Przekonują się do nauki i walki o własną przyszłość. Jednak szczęście bywa ulotne i niestety nie wszystkim jest ono pisane. Niektórych problemów nie da się rozwiązać, albo jest już na to za późno.
Film jest bardzo wzruszający. Nie skłamię, jeśli powiem, że do tej pory na nim płaczę. W pewnym momencie przestałam go nawet oglądać, ponieważ bałam się tego przejmującego smutku. W ostatnim czasie nawet często widziałam, że emitowali go w telewizji, jednak wiem, że rzadko kto chce go oglądać, w końcu jest to dość stara pozycja (w sumie jest w moim wieku i choć ja stara nie jestem, to produkcje filmów rządzą się innymi prawami). Michelle Pfeiffer, aktorka grająca gówną bohaterkę, bardzo wczuła się w swoją rolę. Jej styl bycia, charakter idealnie pasowały do tej historii. Ponadto uczniowie byli naprawdę dobrze przedstawieni, niezwykle realistycznie. Nawet ścieżka dźwiękowa skradła moje serce. Przede wszystkim mam tu na myśli „Gangsta’s Paradise” – Coolio, moja ukochana, najbardziej raniąca piosenka z całego soundtracku.
Zarówno książka jak i film posiadają cechy ponadczasowości. Nadto idealnie przedstawia klimat tamtych lat. Sama fabuła opierająca się na amerykańskiej młodzieży, która wciąga się w niebezpieczny świat, jest jak najbardziej współczesna. Choć jest to element, który często jest zaczerpnięty do filmów, to jednak ten tytuł jest mi najbliższy. Szczerze polecam! Ostrzegam, może złamać niejedno serce.
Blog „Z książką do łóżka” powstał z czystej miłości do książek. Na początku nie miałam pojęcia, że tak dużo osób prowadzi tego typu zapiski, jednak z czasem, gdy zaczęłam zagłębiać się w świat blogosfery książkowej, odnalazłam mnóstwo pokrewnych dusz. Rozpoczęłam szaloną przygodę z recenzjami, piszę opinię o prawie każdej przeczytanej książce, ponieważ sprawia mi to radość. Dużo czytam, bo w pracy często mam sporo wolnego. Ani recenzowanie ani czytanie nie traktuję jako obowiązek, choć przykładam się do tego jak do drugiej pracy. Mój blog jest dla mnie oddechem od codziennego życia, przyjemnością czerpaną garściami.
ŚWIAT TOMSKIEGO
Zapewne Was zaskoczę swoim wyborem, ale zastanawiając się o czym napisać postanowiłam podejść do tematu nieszablonowo… Wielu będzie się pewnie spierało czy komiks można rozważać w kategoriach książki jednak jest to pozycja wyjątkowa, o której warto mówić i pisać.
Ekranizacja komiksu „Watchmen” / „Strażnicy”, który ukazywał się w epizodach w latach 1986-1987. To dzieło angielskiego scenarzysty Alana Moore’a i rysownika Dave’a Gibbonsa. Na grunt kina przeniesiony przez reżysera Zack Snyder’a.
Jest to powieść graficzna, która została okrzyknięta jednym z najważniejszych utworów kultury obrazkowej i zaliczona w poczet arcydzieł kultury współczesnej, New York Times umieścił ją na liście 100 najważniejszych powieści XX wieku.
Licząca ponad 400 stron powieść graficzna przełamała wszelkie komiksowe stereotypy, o prostocie i banalności podejmowanych przez literaturę obrazkową tematów, o ograniczeniach narracyjnych tego medium i niemożliwości podźwignięcia problematyki aktualnej dla społeczeństw XX wieku. Komiks, który z pozoru jest kolejną historią superbohaterów kryje w sobie znacznie większą głębię. Snyder, który podjął się ekranizacji tego komiksu stanął przed zadaniem, któremu przez dwadzieścia lat nie mogli podołać scenarzyści, reżyserowie i producenci z Hollywood. Jednym z podstawowych problemów jaki stawia komiks jest jego obszerność, mnogość wątków i poruszanych kwestii. Snyder, któremu odmawiano talentu, odniósł się do pierwowzoru z niebywałym szacunkiem. Stoczył niemałą batalię z producentami o ostateczny kształt filmu i jego długość. Wersja filmu, która trafiła do kin liczyła sobie 2,5 godziny, jednak ostateczna wersja reżyserska to 3,5 godzinny, monumentalny, refleksyjny i niesłychanie wierny film komiksowy, który trudno, mimo tematyki i rodowodu, nazwać produktem kultury masowej. To zdecydowanie nie jest film dla każdego, to gratka dla koneserów kina, którzy będą potrafili odnaleźć się w tej intertekstualnej, postmodernistycznej wizji.
Film utrzymany w konwencji kina noir to jednak coś więcej niż czarny kryminał, to refleksja nad stanem współczesnego świata, postmodernistyczna lekcja historii najnowszej, nawiązania do kultury, ekonomii, spojrzenie na politykę wielkich mocarstw i okres Zimnej Wojny.
Trudno przebrnąć przez to dzieło za jednym zamachem. Struktura i sposób opowiadania w „Strażnikach” przywodzą na myśl utwór Jamesa Joyce’a „Ulisses”. W „Strażnikach” kilkadziesiąt stron jest pisanych „litą” prozą, co zaburza tradycyjne odczytanie komiksu. Reżyserowi i scenarzystom filmowej wersji udało zmieścić większość elementów przedstawionych w papierowym pierwowzorze. Niektóre wątki uległy nieznacznemu spłyceniu, zmieniono także zakończenie, a przez to jeden z głównych elementów intrygi, zachowując jednak identyczny wydźwięk finałowego rozstrzygnięcia i całego utworu. Tym samym, zakończeniu nadano charakter bardziej realistyczny i pasujący do całości. Można powiedzieć, że to poprawianie „mistrza” udało się filmowcom, mimo, iż zbudziło duże kontrowersje wśród konserwatywnych fanów i krytyków. Filmowa wersja wydaje się w porównaniu z komiksem bardziej przejrzysta, być może dlatego, że nie można było na grunt kina przenieść tego całego, wizjonerskiego sposobu opowiadania.
Film otrzymał kategorię R, zarezerwowaną dla widzów dorosłych – nie jest to film dla każdego. Nie można go oglądać bezmyślnie, wymaga przynajmniej odrobiny kompetencji kulturowych do odczytania pewnych tropów, znajomości faktów i postaci oraz wydarzeń historycznych.
Świat Tomskiego, czyli mama Natalia, Tomski, Leon oraz tata chłopców. Miłośnicy książek, gier i zabawek. Recenzujemy, sprawdzamy i ciągle czytamy! Dodatkowo za chwil parę dołączy do nas kolejna testerka. Miłej lektury!
P.S. Dziewczyny przedstawiły świetne recenzje książek, które stały się filmami, dodam, że każdy z nich widziałam, a Wy? Macie swoje ulubione ekranizacje książek?